Kontekst i sytuacja zespołu (1990)

Dead zasłynął z makabreskowej scenicznej prezencji… jako pierwszy w blackmetalu zaczął nosić trupią charakteryzację (tzw. corpse paint), a przed koncertami zakopywał swoje ubrania na kilka dni, by przesiąkły zapachem rozkładu. Na próby przynosił nawet zdechłego kruka w foliowym worku i wdychał jego odór by „poczuć śmierć” przed wyjściem na scenę. Podczas występów posuwał się do samookaleczeń, cięcie się i pryskanie krwią na publikę należało do stałego repertuaru, przez co do końca koncertu pod sceną zostawali już tylko najbardziej „prawdziwi” fani 😉

W 1990 roku Mayhem tworzył legendarny skład: gitarzysta Øystein “Euronymous” Aarseth, wokalista Per Yngve „Dead” Ohlin, basista Jørn „Necrobutcher” Stubberud oraz perkusista Jan Axel „Hellhammer” Blomberg. Był to kluczowy okres formowania się tzw. drugiej fali blackmetalu. Mayhem miał w dorobku jedynie EP’kę Deathcrush (1987) i demo Pure Fucking Armageddon (1986), a dopiero przygotowywał materiał na debiutancki album De Mysteriis Dom Sathanas. Dead wniósł do zespołu nową, mroczną estetykę i mistyczną otoczkę; uchodzi zresztą za jedną z najbardziej charyzmatycznych i wpływowych postaci tej sceny. Wraz z Euronymousem ambitnie kształtowali ideologię i styl rodzącego się gatunku, choć prywatnie Dead zmagał się z depresją i izolacją. Niestety już kilka miesięcy po kultowym koncercie Mayhem w Lipsku nastąpiła tragedia. 8 kwietnia 1991 Dead odebrał sobie życie, co stało się ponurym punktem zwrotnym dla zespołu i całej sceny. Wkrótce potem Necrobutcher opuścił ekipę (był zbulwersowany sposobem, w jaki Euronymous potraktował śmierć przyjaciela), a sam Euronymous został zamordowany w 1993 roku przez Varga Vikernesa z Burzum. Live in Leipzig, wydany w 1993, nabrał przez to wymiaru swoistego epitafium dla oryginalnego składu Mayhem.

Kulisy koncertu…

Jesienią 1990 roku zespół wyruszył na krótką trasę po Europie. Wyjazd doszedł do skutku głównie dzięki tanim biletom Interrail, gotowości muzyków do spania byle gdzie i często głodowania. Budżet zespołu był niemal zerowy. Pierwszym celem były Niemcy, świeżo zjednoczone i pogrążone jeszcze w chaosie przemian. Trzy koncerty we Wschodnich Niemczech (w Annaberg-Buchholz, Zeitz i Lipsku) zorganizował korespondencyjny kumpel (cóż, takie to były czasy) Euronymousa, André „Abo” Alsleben. Tuż przed występem w Lipsku zespół nocował na podłodze squatu, którego mieszkańcy dopiero co odparli atak skinheadów. Na dodatek powietrze w okolicy było tak skażone pyłem węglowym, że muzycy mieli problemy z oddychaniem. Jak wspomina Necrobutcher w swojej znakomitej książce „The Death Archives: Mayhem 1984-94”, w rozdziale „Come On, Leipzig”:

„Wszędzie walała się domowej roboty broń, a na ścianach wisiały przypięte wycinki z gazet o zamieszkach. Kiedy tak się rozglądałem, podszedł do mnie gość, który tam mieszkał, i zaczął wyjaśniać sytuację. Ścigali ich jacyś naziści-skinheadzi. Ludzie, którzy tam mieszkali, to byli squattersi, lewacy. Opowiedział nam, jak podczas wcześniejszych zamieszek wyszli na dach i rzucali dachówkami w nazistów. Były z tego niezłe bijatyki, krwawe jak skurwysyn! Trochę się przeraziłem. „Myślisz, że jutro wrócą, czy jak?” – zapytałem. Po bezsennej nocy na podłodze wyszliśmy przez wejście i natknęliśmy się na dwóch skinheadów. „Cholera, zaczyna się” – pomyślałem, ale okazało się, że to redskini! (przypis: lewicujący skinheadzi). Facet, który tam mieszkał, po prostu się z nimi przywitał, co jeszcze bardziej mnie zdezorientowało. Po tych wszystkich opowieściach o skinach byliśmy już naprawdę porządnie paranoiczni […]”

Koncert w Lipsku odbył się 26 listopada 1990 w kultowym klubie Eiskeller. Jako support zagrała lokalna death/thrashowa grupa Manos. Sam występ Mayhem przeszedł do historii jako ostatni koncert z udziałem Deada. Późniejsze wydawnictwo Live in Leipzig zostało pośmiertnie poświęcone jego pamięci. Zespół zadbał o skrajnie ekstremalną oprawę: na scenie poustawiano nadziane na pale świńskie łby, a Dead w trakcie koncertu okaleczał się nożem do tego stopnia, że po zejściu ze sceny omal nie zemdlał z upływu krwi. Publiczność początkowo była dość osłupiała. Necrobutcher wspominał, że ludzie stali nieruchomo, więc w desperacji wrzeszczał do mikrofonu „Come on, Leipzig!”, jednak reakcja wciąż była znikoma. Z jednej strony taka ekspresja w metalu była wtedy czymś totalnie nowym… z drugiej, Dead próbujący ożywić publikę. Brzmi wręcz groteskowo. W każdym razie w końcu widownia dała się porwać „blackmetalowej wojnie” zainscenizowanej przez Mayhem, co Dead odnotował z satysfakcją, chwaląc później w jednym ze swoich listów entuzjazm wschodnioniemieckich fanów.

Tego wieczoru Mayhem wykonał dziewięć utworów, przekrojowo obejmujących całą dotychczasową twórczość i zapowiedź przyszłego albumu. W setliście znalazły się wczesne kawałki z Deathcrush (m.in. „Deathcrush”, „Necrolust” i „Chainsaw Gutsfuck”) oraz demo Pure Fucking Armageddon, a także cztery nowo skomponowane utwory, które miały trafić na debiutancki album De Mysteriis Dom Sathanas: „Funeral Fog”, „The Freezing Moon”, „Pagan Fears” oraz „Buried by Time and Dust”. Dead nie przepadał za krwawą estetyką tekstów z Deathcrush, uważając „gore” za chwilową modę. Wolał nowsze kompozycje, które lepiej odzwierciedlały jego autentyczną wizję mrocznego, mistycznego świata. Rzeczywiście, to w dużej mierze Dead jest autorem słów na De Mysteriis… (łącznie z samym tytułem albumu), które nawiązują do jego fascynacji średniowiecznym okultyzmem i śmiercią. Co znamienne, już plakat promujący koncert w Lipsku zapowiadał hasło De Mysteriis Dom Sathanas, choć studyjna płyta o tym tytule ukazała się dopiero cztery lata później.

Tak z kolei wspomina powrót z koncertu w swojej (już wspomnianej wcześniej) książce) Necrobutcher:

„Odkryliśmy, że tuż po koncercie, gdy mieliśmy wyjeżdżać, we Wschodnich Niemczech trwał strajk kolejarzy. Wszystko było nadal w chaosie po zeszłorocznym zjednoczeniu. Zatrzymaliśmy niebieską Dacię z Rumunii i ledwo się zmieściliśmy ze sprzętem do środka. Kierowca nie był zbyt cholernie chętny, żeby nas zabrać, bo samochód naprawdę nie był wystarczająco duży. Musieliśmy dotrzeć do najbliższego miasta w Zachodnich Niemczech i wsiąść w kolejny pociąg. Trasa została otwarta po upadku muru, ale wszystko szło jak po grudzie. Zrobiłem to zdjęcie właśnie wtedy, gdy sprawy się w końcu poukładały i ruszyliśmy. Zawsze chodziło tylko o jedno: spierdolić skądkolwiek, gdzie akurat byliśmy. Wynosić się jak najdalej, i to szybko.

Chyba dwóch gości z Lipska dołączyło do nas na dalszą część niemieckiej trasy. To oni odpowiadali za załatwianie świńskich łbów, których używaliśmy na wszystkich trzech koncertach. Łby sprzedawano na połówki, chyba że specjalnie poprosiłeś o całe. Jeden z chłopaków musiał zszywać te połówki razem czerwoną drucianą linką; widać ją na zdjęciach.”

Nagranie koncertu w Lipsku zostało zarejestrowane amatorsko na zwykłym magnetofonie kasetowym (sic!). Zaraz po występie muzycy odsłuchali taśmę i uznali, że jakość jest niewystarczająca do publikacji. Necrobutcher stwierdził jednak, że stać ich na lepszy materiał. Dopiero po tragicznej śmierci Deada Euronymous postanowił wydać ten zapis jako hołd dla zmarłego kumola. Latem 1993, już kilka miesięcy po zabójstwie Euronymousa, album Live in Leipzig ujrzał światło dzienne nakładem włoskiej wytwórni Obscure Plasma. Pierwsze wydanie winylowe było limitowane, a okładkę zdobiło zdjęcie Deada z kandelabrem w ręku. Swoją drogą image często i gęsto później powielany przez muzyków blackmetalowych (nie tylko z Darkthrone ;-).

Płyta szybko stała się obiektem kultu w metalowym podziemiu: jeszcze zanim ukazała się oficjalnie, kaseta z koncertem krążyła wśród fanów (wiadomo np., że Darkthrone posiadało taką kopię. Również Nergal z naszego rodzimego Behemotha).

Recepcja i kultowy status

Mimo bardzo surowego brzmienia, Live in Leipzig zyskało status kultowego dokumentu narodzin norweskiego blackmetalu. Dla wielu fanów to wręcz najlepszy album koncertowy Mayhem, ze względu na autentyczność i obecność Deada – jest to bowiem jedno z nielicznych oficjalnych wydań z jego wokalem. Opiniami o płycie obrosły prawdziwe legendy: dla jednych jest ona niemal niesłuchalna ze względu na iście „paździerzową” jakość dźwięku, dla innych zaś jednym z fundamentalnych świadectw czystego Black Metalu. Prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku, jednak nie ulega wątpliwości, że ten album oddaje wyjątkowy moment w historii gatunku. Do dziś Live in Leipzig często pojawia się w zestawieniach najważniejszych krążków blackmetalowych.

Krytycy również podkreślają znaczenie tego wydawnictwa, choć zwracają uwagę na jego niedoskonałości techniczne. Steve Huey z AllMusic pisał, że z powodu niedoboru oficjalnych nagrań Mayhem z klasycznym składem, Live in Leipzig to pozycja niezbędna dla oddanych fanów. Autor i komik Andrew O’Neill w swojej Historii heavy metalu porównał ten album do słynnego Live at Leeds grupy The Who, sugerując, że Live in Leipzig to dla black metalu odpowiednik tamtego klasycznego koncertu rockowego. Z kolei recenzent Ghost Cult Magazine nazwał Live in Leipzig „najbliższym pełnoprawnemu albumowi klasycznego składu Mayhem” i „wyjątkowo ważnym dokumentem w rozwoju zarówno sceny, jak i gatunku”. Podkreślił, że trudno badać wczesną historię tzw. drugiej fali BM bez natknięcia się na to wydawnictwo. Nagranie jest ekstremalnie surowe. Zarówno pod względem brzmienia, jak i wykonania. W koncertowych wersjach utworów wyraźniej słychać pierwotne wpływy thrashmetalowe (np. echa Venom w „Necrolust” czy „Carnage”), a nawet przyszłe kompozycje z De Mysteriis… brzmią tu bardziej dziko i bezpośrednio niż w dopracowanych aranżacjach studyjnych. Tradycja „konserwatywnych fanów” głosi, że Dead to wokalista „definiujący brzmienie Mayhem” (cokolwiek to znaczy).. jego styl na Live in Leipzig okazuje się jednak dość prostolinijny w porównaniu z wokalnymi popisami Maniaca czy eksperymentalnym gardłowaniem Attili. Jego największą zaletą pozostaje natomiast szczerość. Serio. Trudno odmówić autentyzmu człowiekowi, z którego wrzasków przebija prawdziwy gniew i wyobcowanie (Dead zastrzelił się zaledwie pięć miesięcy po tym występie). Ta prawdziwość i brak jakiejkolwiek ironii sprawiają, że Live in Leipzig potrafi być czymś więcej niż sumą swoich niedociągnięć – dla jednych owa niedoskonałość to po prostu „niechlujstwo”, dla innych zaś dowód prawdziwej i szczerej ekstremy, emocji, chęci poszerzania granic.

Album oferuje unikalną możliwość usłyszenia Mayhem w przełomowym momencie – gdy stary repertuar nabierał nowego, bardziej złowieszczego charakteru, a nowy materiał wyznaczał kierunek dla całego gatunku. Co istotne, podczas koncertów pod koniec 1990 r. zespół zwolnił tempo niektórych starszych utworów z Deathcrush, grając je w cięższy, wolniejszy sposób. Jak zauważył jeden z recenzentów, Mayhem „nawet spowolnili materiał z Deathcrush do pełzającego tempa, biorąc własne piosenki i wymyślając je na nowo w sposób, o jakim niezliczeni naśladowcy mogli tylko pomarzyć” (jak stwierdza chociażby Thomas Reitmayer, w swojej krótkiej recenzji „Live In Leipzig” na voicesfromthedarkside.de).

Wszystko to zostało utrwalone na płytach w najsurowszej formie, bez studyjnych upiększeń. Słyszymy tu Deada w szczytowej formie. Jego upiorny głos i złowrogie frazy w utworach takich jak „Freezing Moon” czy „Funeral Fog” są wręcz unikalne. Choć nie jest to album łatwy w odbiorze, jego znaczenie historyczne jest nie do przecenienia. W 2015 roku, z okazji 25-lecia występu, wytwórnia Peaceville wydała jubileuszową reedycję Live in Leipzig, poszerzoną o materiał z koncertu w Zeitz (zarejestrowanego dwa dni wcześniej, 24.11.1990) oraz bogatą książeczkę wypełnioną archiwalnymi zdjęciami, ulotkami i wspomnieniami muzyków (m.in. Hellhammera, Necrobutchera i Fenriza). Jeśli disogs nie kłamie, do dziś pojawiło się co najmniej 35 różnych wydań tej płyty (wliczając niezliczone kolorowe edycje i bootlegi), co dobitnie świadczy o jej kultowym statusie wśród kolekcjonerów. Live in Leipzig pozostaje surowym, lecz fascynującym dokumentem – zapisem koncertu, który oddaje esencję wczesnego Mayhem i geniusz Deada, na zawsze utrwalając jego legendę w kanonie muzyki ekstremalnej.